środa, 19 listopada 2014

Zorganizowana środa - jak jeść zdrowo mimo intensywnego trybu życia?

Każda z nas, która pracuje wie, jak trudno jest codziennie przygotowywać sobie jedzenie do pracy. I nie mam tu na myśli byle jakiej kanapki z białego pieczywa, którą smarujemy musztardą i dokładamy szynkę. I nie żebym miała coś przeciw kanapkom z musztardą – wręcz przeciwnie – uwielbiam je! Jednak drugie śniadanie czy też lunch, który zabieramy ze sobą musi być pełnowartościowym posiłkiem, który nasyci nas na długo. Każda z nas wie, że by posiłek był sycący i pełnowartościowy, musi zawierać białko, tłuszcze i węglowodany. Tak, bardzo lubimy węglowodany. Jednak batonik nie jest dobrym pomysłem na drugie śniadanie, bo o ile cukry szybko sprawią, że nie będziemy czuć głodu, to równie szybko zostaną strawione i znów będziemy głodni.
Każda z nas z zazdrością patrzy na koleżanki z pracy czy uczelni, które z torebki wyciągają pojemnik z samodzielnie przygotowaną sałatką, składającą się między innymi z piersi kurczaka, pestek, kiełków i szpinaku. A kiedy widzimy, że oprócz tego na deser ma jeszcze owoce i orzechy albo – jeszcze gorzej – kawałek ciasta - zastanawiamy się jak ona to robi. Zna jakieś tajemne sztuczki, które znają wszystkie inne kobiety na świecie poza Tobą? A może mieszka z rodzicami i mama codziennie przygotowuje dla niej drugie śniadanie? Albo kupuje w sklepie pod domem gotowe sałatki i ciasto a potem przekłada do lunchboxów żeby wyglądało jakby zrobiła je sama? Ostatecznie z zazdrością myślisz 'Pewnie nie ma nic do roboty w domu... Po pracy/powrocie z uczelni ma czas tylko dla siebie i na swoje przyjemności. Gdybym ja nie musiała prowadzić domu/studiować/nie miała dzieci/mogła pozwolić sobie na panią do sprzątania też bym mogła codziennie robić sobie śniadania...' Po czym po bliższym poznaniu okazuje się, że dziewczyna ma dokładnie tyle samo do zrobienia co Ty, ale mimo to znajduje czas na to by przygotować sobie lunch do pracy.
Nie no, pewnie Wy tak nie myślicie, to tylko we mnie drzemie taka zołza :)

Ale serio – od dłuższego czasu sama przygotowuję sobie posiłki do pracy i na uczelnię. Po pierwsze dla tego, że jest taniej. Po drugie dlatego, że jest zdrowiej. Po trzecie dlatego, że nie chcę uzależniać swojego 'zjeść albo nie zjeść' od tego, czy akurat znajdę sklep, w którym mogę płacić kartą/bufet będzie otwarty/w ofercie znajdę coś co będzie mi smakowało albo na co mam ochotę.

Kiedy nie ma mnie w domu 10 a czasami nawet ponad 12 godzin (praca, studia, koła naukowe, zakupy, przyjaciele, siłownia – nie koniecznie w tej kolejności) nie chcę zastanawiać się czy będę w stanie zdobyć jedzenie wcześniej niż godzinę przed powrotem do domu. A zdarzały się takie sytuacje, np. gdy akurat w sklepie była awaria terminala/inwentaryzacja czy sklep był zamknięty z nikomu nie znanych przyczyn albo po prostu danego dnia miałam zajęcia na uczelni w takim miejscu gdzie sklepiki zamykają się o 16 a w budynku nie ma stołówki. Tak istnieją takie miejsca. Poza tym, kiedy uświadomiłam sobie ile miesięcznie wydaję na jedzenie na mieście tylko dlatego, że jestem leniwa, mocno się na siebie wściekłam. I ostatecznie jestem w stanie powiedzieć, że przygotowywanie sobie jedzenia wcale nie jest niemożliwe a technika posiadania na to czasu nie jest znana tylko przybyszom z innej planety.

W roku akademickim zazwyczaj wychodzę z domu między 6 a 8 rano i wracam między 19 a 22. To oznacza, że średnio nie ma mnie w domu około 12-14 godzin. Jako że śniadanie jem zawsze przed wyjściem a obiadokolację zawsze jadam po powrocie, nawet jeśli jest 22.30, to 4 posiłki muszę zjeść poza domem (drugie śniadanie, obiad, przekąskę i kolację). Gdzie to wszystko zmieścić? Noszę naprawdę pakowne torebki. A kiedy to przygotować i jak nie stracić na to kilku godzin? I tu tkwi klucz – przygotowuję jedzenie dzień wcześniej. Wieczorem, po powrocie z pracy/uczelni szykuję wszystko na kolejny dzień i zostawiam w lodówce. Zazwyczaj na śniadanie robię sobie shake z owoców sezonowych, a jeśli jest zima jem jogurt naturalny z własnoręcznie zrobioną granolą, miodem i owocami. Jeśli zdarza się, że mam totalnie zawalony tydzień (zazwyczaj jeśli wychodzę wcześnie to wcześniej wracam, ale kiedy okazuje się, że mam nadgodziny, a terminy na uczelni gonią, to nie ma mnie w domu po 14h przez 2 tygodnie) to ratuję się po prostu maślanką i owocami. I tak zdrowiej niż drożdżówka. Zazwyczaj do śniadania mam ze sobą jeszcze sok jednodniowy. Przekąska to zazwyczaj orzechy lub owoc. Czas przygotowania: od 5 do 20 minut.
Dwa kolejne posiłki to zazwyczaj jeden większy pojemnik z sałatką, w której jest sporo kiełków, ziaren, mięso i ser. Przygotowanie takiej sałatki zajmuje od 10 do 20 minut. Jeśli ma więcej czasu (ok. 40 minut) to robię pieczone warzywa albo ryż z warzywami na parze. Łącznie czas przygotowania jedzenia to mniej niż godzina. Z czasem doszłam do takiej wprawy, że zamykam się w niecałe pół godziny. Jedyny minus jest taki, że trzeba wcześniej przemyśleć co zrobić następnego dnia i wiedzieć, co należy jeszcze dokupić, by o północy nie okazało się, że nie mamy połowy składników w lodówce. No i fakt, że rano torebka jest dość ciężka. Jednak satysfakcja z tego, że jem zdrowo i nie chodzę głodna w pracy jest większa niż niewielkie niedogodności jakie muszę znieść. Możecie jeszcze powiedzieć, że przecież można nie mieć czasu iść do sklepu. Ja nie chodzę. Zazwyczaj kupuję przez internet a sklep dowozi mi towar pod drzwi w porze, którą wcześniej ustalę. Ale o tym następnym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz